Krzychuzokecia Krzychuzokecia
626
BLOG

W polityce nie przyznaje się do błędu

Krzychuzokecia Krzychuzokecia Polityka Obserwuj notkę 11

Gdyby spróbować określić jednym słowem wtorkową aferę, która towarzyszyła trotylowym rewelacjom "Rzepy", byłby to po prostu cyrk. I o ile robienie cyrku z całej sytuacji nie dziwi w przypadku ekipy Donalda Tuska, o tyle dziwi zachowanie redakcji "Rzeczpospolitej", która również przyczyniła się do wyśmiania swoich wcześniejszych doniesień.

"Rzeczpospolita" jest dziennikiem, który aspiruje do miana opiniotwórczego, w związku z czym obowiązują go inne zasady niż pozostałe dzienniki. Dlaczego? Podstawową misją medium opiniotwórczego nie jest informowanie, lecz właśnie "tworzenie opinii", co należy rozumieć raczej jako modyfikowanie istniejących opinii wśród czytelników. Można też to określić innymi słowami: wpływanie na wybory elektoratu, które to wyrażenie uważam za stosowniejsze. Ktoś może zapytać się: dlaczego tak? Przecież media są (powinny być) apolityczne, a ponieważ nie walczą o władzę to i nie mają elektoratu. Nieprawda. Media informujące, owszem powinny być apolityczne, ale media opiniotwórcze są polityczne z definicji: działają one w sferze polityki, próbują wpływać na tę sferę (zarówno poprzez wpływ na polityków, jak i elektorat), co powoduje że są polityczne do bólu. Podobnie rzecz się ma z użytym przeze mnie pojęciem "elektoratu": czytelnicy mediów opiniotwórczych to ludzie charakteryzujący się częstszą i większą osobistą partycypacją polityczną - ludzie polityką zainteresowani. Są to w większości wyborcy którejś z partii (i to raczej partii parlamentarnej), o już określonych poglądach. Są oni targetem każdego medium opiniotwórczego, które może prezentować poglądy, albo zgodne z poglądami czytelników, albo od nich (w różnym stopniu) różne. Na pewno jednak takie medium ma własny "program" polityczny, do którego próbuje przekonać czytelników ("elektorat").

"Rzeczpospolita" chce być takim medium, więc jako część sfery politycznej musi podlegać zasadom polityki. Niestety, zachowanie redakcji, po konferencji prasowej Prokuratury Wojskowej, wskazuje, że pracują tam osoby mające mgliste pojęcie o zwyczajach panujących w polityce, ewentualnie cechują się specyficznie rozumianym "rozdwojenien jaźni", przez co z jednej strony są medium stricte politycznym, z drugiej chcą zachowywać się apolitycznie. Takie zachowanie nikomu nie przynosi korzyści, poza politycznymi przeciwnikami "Rzepy".

Jak to robią "debeściaki"?

A ci z kolei bardzo dobrze przyswoili sobie reguły rządzące polityką. Wystarczy spojrzeć na "Gazetę Wyborczą" - przeciwnika politycznego i konkurenta rynkowego. To "GW" stoi za "wrzutkami" dotyczącymi katstrofy smoleńskiej, takimi jak obecność gen. Błasika w kabinie pilotów, obecność alkoholu w organizmie generała, jego rzekoma kłótnia z pilotem kapitanem Protasiukiem, czy też podjęta przez załogę próba lądowania. Zauważmy: każda z tych informacji (a było ich jeszcze więcej) była fałszywa, a mimo to "GW" nigdy ich nie sprostowała! Bo podstawowa zasada działania w polityce brzmi: nigdy nie przyznawaj się do błędu. Jeśli się przyznasz, pokażesz swoją słabość i zostaniesz (mówiąc kolokwialnie) zjedzony. W polityce częściej wygrywają ci, którzy kłamią jak z nut, w przeciwieństwie do tych, którzy kalają się za najdrobniejsze potknięcia. Na swoje nieszczęście redakcja "Rzepy" woli górnolotne, ale jednak brednie, o "uczciwości i etyce dziennikarskiej". Przez to traci nie tylko redakcja, ale i szeroki front organizacji partyjnych, pozarządowych i społecznych, którym zależy na odkryciu przysłowiowej "prawdy o Smoleńsku".

Bo należy przy tym zaznaczyć, że "trotylowa wiadomość" redakcji "Rzeczpospolitej" nie została zdezawuowana w wyniku konferencji prokuratorów wojskowych. By się o tym przekonać wystarczyło uważnie oglądać telewizyjne programy informacyjne z tamtego dnia. Do momentu konferencji prokuratorskiej nasi codzienni poltrucy roztrząsali wszelkie możliwe scenariusze podłożenia bomby w Tupolewie - narracja zmieniła się do dni poprzednich o 180 stopni! Zaniepokojony był też minister rzecznik Graś, z którego jeszcze poprzedniego dnia TVN dworował, jakoby był rzecznikiem, który nie pokazuje się w mediach. Jego wypowiedzi z wtorkowego rana były świadectwem niepokoju, który musiał ogarnąć środowisko Donalda Tuska - tak jakby na światło dzienne wyszła informacja, która miała nigdy nie zostać upubliczniona. Co ciekawe, rzecznik Graś wydawał się bardziej zdziwiony tym, że redakcja "Rzepy" dotarła do informacji o trotylu w Tupolewie, niż tym, że ten trotyl tam był. Ten niepokój bynajmniej nie minął po konferencji NPW. Oświadczenie prokuratorów było zawiłe, niezrozumiałe, wymijające i pozostawiało gigantyczny cień wątpliwości. Po redaktorach telewizyjnych widać było, że sprawa nie jest wyjaśniona i czekają oni "instrukcji ostatecznej": konferencji premiera Donalda Tuska. Zanim jednak ta nastąpiła, redakcja "Rzeczpospolitej" wydała owo żałosne oświadczenie, w którym uznała swoją pomyłkę. Kiedy Donald Tusk rozpoczął swoją konferencję przejechał się po "Rzepie" (i przy okazji po partii PiS) niczym po burej suce...

Co zostało zasłonięte, a co odkryte?

Można się zastanawiać jaka byłaby reakcja premiera gdyby redakcja "Rzeczpospolitej" nie wydała swego oświadczenia. Inna? Być może. Taka sama? Myślę, że tak. Najważniejsze jest jednak, że to oświadczenie zagłuszyło inną ważną informację z tamtego dnia: ślady trotylu odnaleziono również na fragmencie ubrania należącego do jednej z ofiar. Badania tego nie wykonywała Prokuratura Wojskowa i nie wiedzieli o tym dziennikarze "Rzeczpospolitej". Informację tę upublicznił (poprzez "Gazetę Polską") Zespół Parlamentarny Antoniego Macierewicza. Jednoznacznie potwierdza ona poranne doniesienia "Rzepy", jak i kwestionuje tłumaczenia prokuratorów (lub też je potwierdza - w zależności od interpretacji można powiedzieć, że prokuratorzy zaprzeczyli, ale też potwierdzili obecność materiałów wybuchowych na Tupolewie). O tym jednak dowiedział się mało kto - wszyscy rzucili się na tłumaczenia red. Wróblewskiego. Cyrk, o którym pisałem na początku, trwa zresztą do dziś: red. Wróblewski ogłasza, że podaje się do dymisji... Wróć! Oddaje się do dyspozycji rady nadzorczej spółki Presspublica. Doskonała ilustracja wczorajszych słów Jarosława Kaczyńskiego o stanie polskich mediów.

"Rzeczpospolita" okazała się przy tym dziennikiem targanym wewnętrznymi sporami, słabym i rozbitym. Dowodem tego jest fakt, że autor artykułu "Trotyl na wraku tupolewa", Cezary Gmyz, mimo oświadczenia redakcji, podtrzymuje wszystkie tezy swojego tekstu. Redakcja nie przemawia więc jednym głosem. Jest to też, swoją drogą, swego rodzaju potwierdzenie, że zarówno zakup "Presspublici" przez Grzegorza Hajdarowicza, jak i mianowanie na redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego, były działaniami politycznymi, możliwe że inspirowanymi przez środowisko Platformy Obywatelskiej. Bo co innego wynika z tak rażącej różnicy zdań między szefostwem "Rzepy", a jej autorami?

Uczciwość nie popłaca

Nawet gdyby informacja o znalezieniu się trotylu na szczątkach Tupolewa miałaby być fałszywa (przypomnijmy, że wrak został umyty, a trotyl znaleziono na pewno na ubraniu pochodzącym bezpośrednio z miejsca katastrofy), to i tak przyznanie się do tego błędu przez redakcję gazety stanowi niewybaczalny błąd. Jak wspomniałem w poprzednich akapitach: medium opiniotwórcze jest aktywnym uczestnikiem życia politycznego. Wpływa na nie, wpływa na partycypantów politycznych, biernych i aktywnych, atakuje, ale też musi się przed atakami bronić. Ujawnienie przez podmiot życia politycznego swojej pomyłki, stanowi odsłonięcie na ataki najwrażliwszego punktu. Ofiarą takiego ataku staje się nie tylko dany podmiot, ale też jego (nawet chwilowi) sojusznicy. Przez głupie oświadczenie red. Wróblewskiego traci nie tylko "Rzepa", ale też Prawo i Sprawiedliwość, które aktywnie walczy o rzeczywiste zbadanie przyczyn katastrofy. Oświadczenie redakcji to broń w rękach sił niechętnych poznaniu prawdy, które mogą wytykać "środowiskom smoleńskim" kłamstwa i oszołomstwo. Znacząco utrudni to dojście do prawdy.

Mowa jest srebrem, ale milczenie jest złotem - co dedykuję redaktorowi Tomaszowi Wróblewskiemu. 

Polecam cykl o nieprawidłowościach w MON.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka