Krzychuzokecia Krzychuzokecia
3399
BLOG

Charakter lotu statku powietrznego - w Polsce, Rosji i USA

Krzychuzokecia Krzychuzokecia Polityka Obserwuj notkę 21

Dzisiejsza notka krótka, ale odnosząca się do (wciąż trwającej) dyskusji na temat charakteru lotu PLF 101, który to kryptonim nadano tupolewowi 154M (n.b. 101) 10 kwietnia 2010 roku.

Mimo jasnego potwierdzenia, nawet w raporcie komisji Millera, że lot ten był lotem wojskowym, wciąż pojawiają się ludzie pewni, że był to lot cywilny, ze względu na rzekomo prywatny charakter wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 innych osób w Katyniu. Tę kwestię pozostawiam do rozstrzygnięcia specjalistom od protokołu dyplomatycznego, sam zajmę się krótkim i jasnym wytłumaczeniem czym jest lot cywilny, czym państwowy, a czym w końcu lot wojskowy, i jaki charakter miał więc lot PLF 101. Na końcu (dla ciekawostki) pokażę jak to wygląda w USA, wnioski mogą być zaskakujące.

Rozwiązania polskie i rosyjskie

W Polsce, w kwestii charakteru lotu i sposobu badania katastrofy danego statku powietrznego, obowiązują przepisy FAI - Międzynarodowej Federacji Lotniczej. Ponadto istnieje też umowa z roku 1993, między Polską, a Federacją Rosyjską, która precyzuje zasady postępowania w wypadkach statków powietrznych FR i Polski, które wydarzyły się na terenie drugiej strony umowy. Jak można podsumować ustalenia międzynarodowe i szczegółowe?

Lot cywilny - każdy lot komercyjny, lub nie, wykonany przez maszynę należącą do osoby, lub organizacji prywatnej. W wypadku katastrofy takiej maszyny postępowanie przeprowadza komisja kraju, na którego terenie doszło do wypadku. Jednakże, strony mogą podpisać umowę dt. danego wypadku, czyniącą wyjątek i dopuszczającą komisję kraju, w którym zarejestrowany jest statek powietrzny (lub jego operator), albo też komisję kraju, w którym maszynę wyprodukowano (patrz wypadki wczesnych egzemplarzy DC-10).

Lot państwowy - kategoria nie wymieniana przez prawodastwo międzynarodowe. Wszelkie postępowanie zgodnie z umowami dwustronnymi. W naszym regionie "linią państwową" jest Rossija - należąca do FR linia wykonująca loty na rzecz rosyjskich VIP-ów. Zgodnie z umową z 1993 roku, wypadki rosyjskich maszyn państwowych badają odpowiednie organa rosyjskie.

Wreszcie lot wojskowy - zgodnie z ustaleniami FAI i innych organizacji, do których należy Polska: każdy lot maszyny należącej do służby danego państwa (w Polsce: Siły Zbrojne, Policja, Straż Graniczna). W wypadku katastrofy, postępowanie prowadzi właściciel maszyny, ze względu na eksterytorialność takiego statku. Służby państwa, w którym doszło do wypadku, są zobowiązane do udzielenia niezbędnej pomocy. Tak było np. w wypadku katastrofy białoruskiego Su-27 pod Radomiem (wojskowa komisja białoruska, nie polska, mimo że Białoruś należy do MAK-u - ten może badać tylko wypadki cywilne), albo Kani polskiej Straży Granicznej (na terenie Białorusi).

Oczywiście, tak jak w lotach cywilnych, mogą wystąpić wyjątki, ale umowa musi spełnić wymogi formalne (forma pisemna, dokładny opis sposobu procedowania i ew. odwołania, podpisy przewodniczących odpowiednich komisji badawczych).

Zgodnie z powyższym nie ma wątpliwości (tak też uznała komisja Millera), że lot PLF 101 był lotem wojskowym. Stąd też zasadne jest pytanie, kto i w jaki sposób zadecydował o tym, że wypadek polskiej maszyny wojskowej bada rosyjska komisja ds. wypadków lotnictwa cywilnego - MAK. Należy też zwrócić uwagę na różnicę między formalno-prawnym pojęciem "lotu wojskowego", a potocznym "lotem bojowym" - żadna z umów nie określa czegoś takiego jak "lot bojowy", i nawet w czasie wojen odpowiednie wojskowe komisje badają przyczynę utraty danej maszyny - czy było to zestrzelenie (jeśli tak, to przez kogo), czy awaria, czy błąd pilota. Ewentualne zamiary załogi (określone rozkazem) nikogo tu nie interesują, a jedyny problem dotyczy tylko chęci drugiej strony w odzyskaniu wraku maszyny. Proszę zauważyć, że w historii konfliktów zbrojnych zdarzyło się kilka wypadków powrotu wraku, jeszcze w czasie trwania walk! Z kolei w wypadku krajów oficjalnie będących w stosunku pokojowym, jedynie położenie wraku (np. zbocze góry, dno jeziora) utrudniało odpowiednim organom dotarcie do niego. Historia wraku Tu-154M n.b. 101 może być w tym wypadku niezwykle ironiczną wskazówką co do rzeczyswistego charakteru stosunków polsko-rosyjskich.

Sposób amerykański

Powyższe ustalenia co do charakteru lotu (lot cywilny, lot wojskowy), co oczywiste, obowiązują również na terenie USA. Jednakże, dużo ciekawiej wygląda tam sytuacja lotów maszyn z prezydentem na pokładzie. Przypomnijmy, że w Polsce nie każdy lot prezydencki ma status HEAD. Trudno za takie loty uznać loty Bronisława Komorowskiego do USA na pokładzie LOT-owskiego boeinga 767, czy choćby jego loty balonem (również rejestrowanym statkiem powietrznym) - były to bez wątpienia loty cywilne, tak jak bez wątpienia wojskowy był lot z 10 kwietnia 2010 roku (nawet jeśli wizyta miała być prywatna).

Tymczasem w USA prezydent ma do swojej dyspozycji eskadrę prezydencką, w której skład wchodzą m.in. znane na całym świecie zmodyfikowane boeingi 747, popularnie zwane Air Force One. Prawda jest jednak taka, że amerykański prezydent nie musi korzystać z usług prezydenckiej eskadry, ale każdy statek powietrzny, którym się porusza (choćby miał to być i balon), automatycznie uzyskuje status Air Force One, gdyż nazwa ta określa nie tyle konkretną maszynę, ale dowolną, byle na jej pokładzie znajdował się prezydent. W dodatku nie ma znaczenia czy cel lotu jest oficjalny, czy prywatny - w każdej chwili może on zażyczyć sobie usług Sił Powietrznych USA, a jeśli nie to i tak jego przelotowi będą towarzyszyć podwyższone normy bezpieczeństwa.

Przykładem choćby ta wiadomość, według której prywatnej wizycie Barracka Obamy w stanie Illinois towarzyszyło zamknięcie przestrzeni powietrznej wokoło. Oczywiście należy spodziewać się, że podobnie wysoki (a raczej taki sam co zwykle) był poziom ochorny przez Secret Service zajmującą się najbliższą ochroną prezydenta. W Polsce, jak pokazuje przykład smoleński, bywa z tym różnie. Raz prezydent lecący do obcego kraju, wojskowym samolotem nie może liczyć na agentów BOR, później znowu BOR-owcy w liczbach batalionowych przeczesują lasy w opancerzonych terenówkach, pilnując prezydenta bujającego nad pustkowiem w balonie (którego operator, nota bene, nie spełnił wymogów rejestracji komercyjnego statku powietrznego).

Czy możemy liczyć na zmiany w tym temacie? Chyba nie, gdyż dla strony rządowej byłoby to równoznaczne z przyznaniem się do klęski i częściowej winy w wypadku katastrofy smoleńskiej. A szkoda, gdyż nawet zawyżona czasem ochrona (tak jak w wypadku wycieczki Obamy do rodzinnej miejscowości) mogłaby jedynie służyć bezpieczeństwu Polski. 

Polecam cykl o nieprawidłowościach w MON.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka