Krzychuzokecia Krzychuzokecia
560
BLOG

Wiosna na jesieni - koniec złudzeń?

Krzychuzokecia Krzychuzokecia Polityka Obserwuj notkę 0

Od początku roku świat z lekkim niepokojem, ale też pewną ekscytacją obserwuje ruchy rewolucyjne na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, bezrefleksyjnie określone przez media jako ruchy demokratyczne. Wydarzenia te, nazwane Arabską Wiosną, dały efekt m.in. w obaleniu rządów Hosniego Mubaraka w Egipcie, czy rozpoczęciu wojny w Libii. Obecnie wydaje się, że obserwujemy ostatnie karty księgi arabskich rewolucji. A może to dopiero początek?

Wydaje się, że cywilizacja europejska, powstała na bazie chrześcijańskiej moralności i zdrowo-rozsądkowego prawa rzymskiego powinna z większym dystansem obserwować wydarzenia z początku tego roku. Niestety, świat zachłysnął się ideą "demokracji rękami ludu" i bezrozumnie rozpoczął szeroko zakrojoną akcję wsparcia arabskich demonstrantów.

Amerykanie odwrócili się i nałożyli sankcje na swego długoletniego sojusznika: Hosniego Mubaraka, który przez ponad 30 lat władał Egiptem. W zamian za finansowe i militarne wsparcie USA zobligował się on do poprawienia stosunków ze swoim sąsiadem - Izraelem. Spotkało się to z reakcją społeczeństwa egipskiego i powstaniem anty-izraelskiego Bractwa Muzułmańskiego. To właśnie ta organizacja jest odpowiedzialna za początek egipskiej rebelii. Dzisiaj, kiedy pro-amerykańska, wojskowa junta próbuje zorganizować wybory parlamentarne tak, aby Bractwo zostało zmarginalizowane, ono samo najpierw znów zbiera ludzi na placu Tahrir by żądać "prawdziwej demokracji", a następnie chytrze wycofuje się zostawiając garstkę demokratycznych idealistów wystawionych na ostrzał sił policyjnych. Z perspektywy Zachodu wydaje się więc, że to Bractwo jest organizacją pokojową, działającą w granicach prawa.

Demokracja kaliber 9mm

Podobną sytuację mamy w Libii. Ten wieloletni dostarczyciel ropy dla Niemiec, Francji i Włoch padł pod bombami tychże krajów. Oficjalnie powodem była 40-letnia dyktatura pułkownika Muammara Kadafiego, niegdyś przywódcy rewolucji, która doprowadziła do upadku tyranii pro-zachodniego króla Idrysa. Tak się jednak dziwnie składa, że okrucieństwo Kaddafiego zostało dostrzeżone przez Europę dopiero wtedy, gdy na fali "Arabskiej Wiosny", powstało miasto Bengazi - enklawa wierna Idrysowi i od wielu lat jedno z największych centrów rekrutacyjnych bojowników irackiej al Kaidy. Ta informacja nie wystarczyła Zachodowi do wstrzymania akcji wojskowej i poczekania na dalszy rozwój wydarzeń. Obietnica dana przez Bengazi - nieograniczony dostęp do libijskich złóż ropy - wystarczyła by "wesprzeć" dogorywającą rewolucję. Po czterech miesiącach zastoju na froncie, dzięki amerykańskim bombom oraz brytyjskim i francuskim jednostkom specjalnym, powstańcy w ekspresowym tempie dotarli do Trypolisu. Jednakże zamiast zaprowadzać demokratyczne rządy, zajęli się polowaniem na dawnego przywódcę Libii.

Ktoś by zapytał dlaczego? Otóż paradoksalnie, Mummar Kaddafi nadal cieszył się gigantycznym poparciem wśród Libijczyków. Jest to jednocześnie odpowedź na to dlaczego przez 4 miesiące powstanie nie mogło wyjść poza Bengazi - nie licząc tego miasta, Libia uważa Kaddafiego za swego wyzwoliciela i reformatora, który wykorzystał bogactwa naturalne nie do handlu dewizowego z Zachodem, ale do stworzenia prawdziwego bogactwa swego kraju. Jego zaangażowanie (zresztą, uważane za naciągane nawet przez administrację George'a W. Busha) w międzynarodowy terroryzm nie interesowało Libijczyków. Bardziej zajmowało ich to, że paliwo w Libii było tańsze od wody, a młodzi rodzice dostawali zapomogi liczone w tysiącach dolarów. Nie dziwi więc, że do upadku Kaddafiego mogły doprowadzić jedynie amerykańskie bomby, oraz śmigłowce i kule brytyjskich komandosów z elitarnej jednostki SAS.

Jednakże prawdziwy pokaz demokracji w wykonaniu rojalistów z Bengazi mogliśmy oglądać dopiero 20 października tego roku w Syrcie. Dyktator, w trakcie ucieczki z oblężonego miasta do lojalnych jednostek w jego okolicy został złapany. Jego ochroniarzy zastrzelono, a on sam (jeśli wierzyć dostępnym relacjom) został postrzelony w głowę, przez niewprawionego "rebelianta". Agonia Kaddafiego trwała pół godziny, w tym czasie leżał on na gorącym asfalcie opluwany i bity przez demokratów z Bengazi. Informacja ta spowodowała szok wśród dowództwa sił NATO - liczyło ono na uchwycenie pułkownika przez brytyjski SAS, a następnie przesłuchanie dyktatora, który w ostatnich latach był nieoficjalnym przywódcą polityki zagranicznej państw Czarnego Lądu. W dodatku, kiedy okazało się, że nie został on postrzelony w walce, tylko dokonano nieudanej egzekucji, przy pomocy odebranego pułkownikowi pistoletu Browning kal. 9mm, można było usłyszeć głosy oburzenia. Nie były one jednak głośne - wszystkich cieszył fakt, że w końcu Niemcy i Francja położą ręce na kurkach libijskiej ropy.

Za wolność i terroryzm!

Zachodnie media wieszczą wiek pokoju i demokracji na Bliskim Wschodzie. Jednakże już dziś widać, że proces, którego jesteśmy świadkami, to po prostu rozpad dotychczasowego porządku. Tylko, że nikt wśród buntowników nie ma na tyle siły by samodzielnie przejąć władzę nad całym krajem. Sytuacja w Libii i Egipcie jest analogiczna do wojny domowej w Somalii. W momencie kiedy brutalny rząd Muhammada Aidida zdołał podporządkować sobie większość kraju, został on obalony przez wojska zachodnie. Amerykanie są z tej akcji tacy dumni, że po 10 latach wyprodukowali nawet film na ten temat. Tymczasem Somalia znów pogrążyła się w chaosie wojny prowadzonej przez lokalnych watażków. Dzisiaj na jej terenie mamy de facto do czynienia z 4 państwami o ustalonych władzach i granicach, z których żadne nie jest krajem demokratycznym. Problem w tym, że ONZ nie chce tych państw uznać, stojąc na straży idei demokratycznej Somalii, zjednoczonej siłami US Army.

Arabska wiosna skończy się więc eskalacją arabskiej jesieni - falą re-rewolucji i kontr-rewolucji, których zapowiedź widzimy na placu Tahrir. Efektem będą długotrwałe i krwawe wojny domowe, czystki etniczne i inne zjawiska, które widzieliśmy również po upadku Jugosławii. Problemem jest to, że nawet Jugosławia, pod względem etnicznym wyjątkowa w Europie, nie była tak rozdrobniona jak np. Libia. Czekają nas więc lata rzezi i setki tysięcy ofiar cywilnych.

Z drugiej strony ktoś jednak przejmie centralne ośrodki władzy i utrzyma nad nimi panowanie. Trypolis i Bengazi już zostały zajęte przez Tymczasową Radę Narodową - polityczne ramię rewolucji. Z kolei wojskowa junta w Kairze słabnie, a Bractwo Muzułmańskie zręcznie lawiruje w kierunku władzy. Obecne zachowanie państw zachodnich wskazuje, że to te organizacje będą uznane za prawowitych władców Libii i Egiptu. Warto im się więc przyjrzeć. To co je łączy to długoletnie kontakty z al Kaidą - międzynarodową organizacją terroryzmu wahabistycznego. Bractwo Muzułmańskie, zadeklarowany wróg Izraela, związali się z nią właśnie dzięki wspólnemu wrogowi. Z kolei rojaliści z Bengazi byli tępieni w Libii Kaddafiego tak samo jak al Kaida. Ich współpraca na terenie tego państwa stała się więc koniecznością. Trwa ona zresztą nadal - zdobyte przez rebeliantów wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych systemu Strzała zaginęły - eksperci od międzynarodowego terroryzmu twierdzą, że od dawna są one w drodze do Afganistanu.

Bractwo Muzułmańskie i Tymczasowa Rada Narodowa różnią się jednak stosunkiem do państw zachodnich. Rojaliści z Bengazi przez długi czas byli uznawani za sojusznika Zachodu. Dopiero ostatnie 15-20 lat zmieniło ten stosunek, ale dziś obie strony znowu wzięły się w objęcia. Z kolei Bractwo Muzułmańskie było uznawane za organizację terrorystyczną, groźną niemal tak jak al Kaida i słusznie zwalczaną przez pro-zachodni reżim Hosniego Mubaraka. Nawet dziś osoby o lepszym rozeznaniu w świecie arabskim wskazują na potencjalne zagrożenie z tej strony.

Powrót starych sojuszy?

Oczywiście obietnica dostępu do libijskich złóż ropy to za mało by pozwolić na upadek władzy Kaddafiego i lata wojny domowej w Libii. Za wsparciem Zachodu dla arabskich rewolucji stoją zupełnie inne powody. Szczególnie w wypadku rewolucji Egipskiej, której jedynym efektem są nadchodzące wybory parlamentarne. Jeśli wygra w nich Bractwo Muzułmańskie, wydaje się, że Zachód tylko stracił - do władzy w tym niegdyś sojuszniczym kraju dojdzie wroga siła. Czy na pewno? Zarówno w przypadku Libii, jak i Egiptu słowami-kluczami do rozwiązania tej zagadki są: "al Kaida" i "Iran".

Al Kaida jest organizacją wywodzącą się z Arabii Saudyjskiej, kolebki wahabizmu. Genezę tej organizacji oraz różnicę między wahabizmem, a innymi odłamami Islamu przybliżam w notce "Bliski Wschód, a sprawa polska". Warto tutaj przypomnieć, że w swoich początkach była ona sojusznikiem Ameryki w walce z ZSRR. Dziś jest największym wrogiem Ameryki i współpracuje z Iranem - krajem arabskim grożącym Izraelowi bronią atomową. Należy jednak zauważyć, że współpraca al Kaidy z Iranem ma swoje granice. Reżim Ahmadineżada (demokratycznie wybranego prezydenta) finansuje akcje terrorystów, ale zakazując jakiejkolwiek aktywności na terenie swojego państwa. W Iranie wahabizm jest uznany za najgorźniejszą sektę w Islamie, a Arabia Saudyjska jest krajem zdrajców - współpracowników szatana jakim jest Ameryka.

Czyżby więc zezwolenie na przejęcie władzy w Libii i Egipcie przez organizacje podległe al Kaidzie było sygnałem wysłanym w kierunku wahabistów: zostawcie Izrael i zajmijcie się Iranem, a możecie zyskać więcej niż sobie wyobrażaliście? W końcu nikt się nie spodziewał, że USA w imię wątpliwej wizji demokracji pozwolą sobie na stratę tak ważnego przyczółka jakim był Egipt. Nigdy też al Kaida nie kierowała agresji bezpośrednio przeciwko Izraelowi. Dzisiaj, kiedy program atomowy Iranu rozwija się coraz szybciej, powrót do dawnego sojuszu wydaje się być opłacalny dla obu stron. Ameryka chce zaatakować Iran będąc pewną zaplecza jakie umieści w Iraku i Afganistanie, z kolei sojusz al Kaidy z Iranem (i związane z tym pieniądze) przestanie mieć jakikolwiek sens gdy Ahmadineżad zbuduje atomowe rakiety balistyczne zdolne skutecznie razić cele w Izraelu, czy też azjatyckie i europejskie bazy armii amerykańskiej. Taki scenariusz wcale nie jest wyssany z palca: Ameryka często zmieniała sojuszników na Bliskim Wschodzie, czego przykładem jest Irak Saddama Husajna - sojusznik USA w trakcie wojny z Iranem.

Pewne jest tylko to, że kwestia Iranu staje się najważniejsza dla stosunków międzynarodowych. Widać to choćby po Rosji. Zapowiedź umieszczenia rakiet Iskander w Obwodzie Kaliningradzkim to odpowiedź na amerykańskie działania w celu umieszczenia elementów tarczy antyrakietowej w Polsce i w Czechach. Tajemnicą poliszynela jest to, że tarcza na terenie Europy Środkowej tak jak nie służy ochornie np. Polski, lecz Ameryki tak samo nie jest skierowana w Rosję. Obronę przed rakietami rosyjskimi zapewnia system bazujący na Alasce. System europejski ma chronić Amerykę przed rakietami Iranu, oraz wspomagać (swoim potężnym radarem) systemy obrony antyrakietowej krótkiego zasięgu w Izraelu, m.in. autorski Iron Dome. Rosja nigdy nie była sojusznikiem Iranu Chomeiniego, ale dzisiaj, zbrojący się Ahmadineżad nie zwraca uwagi na różnice ideologiczne i korzysta z dorobku przemysłu rosyjskiego. Iran jest więc ważnym rynkiem zbytu dla Rosji i ta będzie bronić Iranu na wszystkie możliwe sposoby - może z wyjątkiem oficjalnego uczestnictwa w ewentualnym konflikcie.

Cokolwiek się stanie, możemy być pewni, że dzisiejsze wydarzenia na Bliskim Wschodzie będą ważnym wstępem do nadchodzących wydarzeń. A te zmienią nasz świat nie do poznania. 

Polecam cykl o nieprawidłowościach w MON.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka