Krzychuzokecia Krzychuzokecia
604
BLOG

Pokaz siły - o Marszu Niepodległości

Krzychuzokecia Krzychuzokecia Polityka Obserwuj notkę 8

Marsz Niepodległości miał być radosnym fetowaniem 93. rocznicy odrodzenia się polskiej państwowości po 123. latach niewoli. Tymczasem od wczoraj jesteśmy świadkami medialnej nagonki na "faszystowską dzicz", która swoim "parszywym pochodem" zepsuła "zwykłym Polakom" radość z narodowego święta. Nie od dziś wiadomo, że "telewizja kłamie" i te insynuacje wobec uczestników Marszu są bezpodstawne. Z drugiej strony - zarówno na placu Konstytucji, jak i na placu Na Rozdrożu doszło do burd. Co więc tak naprawdę się stało wczoraj?

Problemy zaczęły się jeszcze przed rozpoczęciem Marszu. W poprzek pl. Konstytucji rozłożyły się różnego rodzaju organizacje lewackie i anarchistyczne wraz ze swoją "Kolorową Niepodległą" - "radosnym happeningiem" dla mediów i gigantycznym zagrożeniem dla zwykłych ludzi. Policja rozstawiła swoje kordony od południowej strony lewackiego obozu, jednocześnie zamykając wszystkie dojścia do tej części placu, na której miał formować się Marsz Niepodległości. Anarchiści spokojne docierali do swoich ziomków podczas gdy ludzie zdążający na Marsz mogli wybierać między kluczeniem uliczkami, a dojazdem do stacji metra "Politechnika". Tylko od tej strony można było trafić na plac Konstytucji, co tylko spotęgowało chaos, kiedy okazało się, że w tym kierunku ruszy nasz Marsz.

Ja sam dotarłem na plac właśnie poprzez metro. Podobnie jak wiele innych grupek próbujących dotrzeć w to miejsce, punkt zborny wraz ze znajomymi ustalilśmy na plac przed wejściem do metra "Centrum". Wokół nas przemierzał gęstniejący tłum radosnych osób z flagami i innymi elementami ubioru w barwach narodowych. Byli to różni ludzie, zarówno starzy jak i młodzi, rodziny z dziećmi, grupy koleżeńskie i pary. Wszyscy połączeni jednym celem - radosnego świętowania rocznicy odzyskania Niepodległości. Niestety, nad tą atmosferą radości kładł się niepokojący cień, którego znaczenia mieliśmy się dowiedzieć dopiero późnym wieczorem: z chodnika na rondzie (nomen omen) Dmowskiego spoglądali na to wszystko ludzie ubrani w odblaskowe kamizelki z napisem "POLICJA" i normalnym ubiorem pod spodem. Wtedy jeszcze żartowaliśmy, że to tajniacy, którzy będą nas pałować tak jak to robiła MO ze studentami w 1968. Jakże bliskie prawdy okazały się te przypuszczenia...

Wtedy jednak nikt się tymi dziwnymi "policjantami" nie przejmował i co chwila odjeżdżały w kierunku Politechniki wyjątkowo przepełnione pociągi metra.

"Z Aurory wystrzał padł" - przerwana defilada

Wyżej opisane wydarzenia miały miejsce w okolicach godziny 14:30. Nie wszyscy wtedy byli świadomi tego, że grupy lewicowe i anarchiści już ogłosiły swoją godzinę "W": po godzinie 13 członkowie niemieckiej Antify (przestępczej organizacji odwołującej się do bolszewickich "tradycji" zwalczania rzekomego "faszyzmu" - tak naprawdę skierowanej wobec m.in. Kościoła Katolickiego i wszystkich, którzy nie uznają bolszewizmu za jedyną słuszną ideologię) zaatakowali grupę rekonstruktorów piechoty Księstwa Warszawskiego. Kiedy do akcji wkroczyła policja, Niemcy wycofali się do lokalu "Nowy Wspaniały Świat", gdzie ukrywali się przez ponad dobrą godzinę. Dopiero groźba wzięcia budynku szturmem zachęciła środowisko "Krytyki Politycznej" do wydania "reakcyjnym siłom" swoich "towarszyszy rewolucjonistów".

Jest to o tyle oburzające, że defilada ta była częścią oficjalnych (!) obchodów 93. rocznicy odzyskania Niepodległości, a wśród defilujących były również regularne jednostki Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. W samej zaatakowanej grupie rekonstruktorskiej obecne są osoby związane m.in. z Wojskową Akademią Techniczną. Należy też wspomnieć, że "wizyta" niemieckiej Antify nie była tajemnicą - mówiono o niej nawet w mediach tzw. "mainstreamu". Tymczasem policja i ABW nie wykonały żadnych kroków prewencyjnych - a przecież ABW znana jest m.in. ze szturmu na mieszkanie autora strony AntyKomor.pl.

Marsz Niepokoju

Przed godziną 15 dotarłem na plac Konstytucji. Nic nie wskazywało na to, że działo się (lub dzieje się) tam coś złego. Co jakiś czas wybuchały petardy, ale nie widać było żadnych bójek. Policja spokojne stała w bramach, tam też pochowały się nieśmiertelne (i pamiętające stan wojenny) Stary przerobione na samobieżne armatki wodne. Jednakże nawet wtedy czuć było pewne napięcie - wokół placu rozstawili się owi "dziwni policjanci" - zwyczajnie ubrani rośli mężczyźni opięci odlaskowymi kamizelkami z napisem "POLICJA". Wtedy też powtórzyły się pytania o cel ich obecności, jak i o to, dlaczego właściwie występują bez mundurów jeśli są naprawdę policjantami. Dodatkowo rozlegał się złowrogi szum łopat srebrnego Eurocoptera EC-135 - takiego samego typu z jakiego korzysta Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Do tej pory nikt nie ma pewności czy to kolejny śmigłowiec którejś z telewizji (TVN wykorzystuje dużo mniejszego Robinsona R-44), czy też zakupiona "po cichu" maszyna dla lotnictwa policji (w wykazie ten typ nie występuje).

Marsz ruszył przed 15 w kierunku ronda Jazdy Polskiej, rozpoczynając się odśpiewaniem hymnu (dociągnęliśmy do trzeciej zwrotki, czwartą zagłuszyły już przemowy organizacyjne) w świetle rac. Jak już wspomniałem na początku wdarł się pewien chaos ponieważ to właśnie z tego kierunku dochodzili kolejni uczestnicy Marszu. Jak mieliśmy się dowiedzieć wieczorem, nie wszyscy zdołali bezproblemowo dotrwać do końca - grupę związaną z Nową Prawicą Janusza Korwina-Mikkego policja zatrzymała jeszcze na placu Konstytucji, do pl. Na Rozdrożu musieli dochodzić bocznymi uliczkami. Prawdziwa nerwówka zaczęła się jednak około 15:30. W tym momencie rozdzwoniły się telefony uczestników Marszu - dowiedzieliśmy się, że Marsz Niepodległości został zdelegalizowany, a do Warszawy ściągnięto jednostki specjalne policji (nie mylić ich z obecnymi wczoraj na ulicach jednostkami do rozbijania nielegalnych zgromadzeń - jednostki specjalne wykorzystują m.in. karabinki automatyczne i poruszają się w opancerzonych transporterach, lub śmigłowcach). Przez pół godziny maszerowaliśmy w wielkim niepokoju, co i rusz wysłuchując kolejnych telefonicznych relacji. To w tym czasie dowiedzieliśmy się o bitwie na placu Konstytucji. Kto w niej brał udział - nie wiedzieliśmy, domyślaliśmy się tylko, że pewnie jakieś grupy kibicowskie. Z lękiem spoglądaliśmy na boczne uliczki, w których rozstawiły się kordony policyjne gotowe w każdej chwili ruszyć na nasz Marsz.

Bo też, wbrew temu co mogliśmy wysłuchać na dzisiejszej konferencji prasowej organizatorów Marszu Niepodległości, trasa była doskonale zabezpieczona przez jednostki policyjne. No właśnie: trasa, nie Marsz. W każdej uliczce znajdowały się co najmniej dwie drużyny policjantów, z których jedna mogła wyskoczyć na uczestników pochodu, a druga zablokować drogę ucieczki. Na Belwederskiej i w Alejach Ujazdowskich pojawiły się osławione LRAD-y na podwoziach Mitsubishi i armatki wodne. Za płotami ambasad i Urzędu Rady Ministrów dojrzeliśmy żołnierzy z naładowanymi karabinkami wz. 1996 Beryl - co można było poznać po charakterystycznych, przezroczystych magazynkach (dla ciekawskich: każdy miał 20 nabojów). Widok o tyle zaskakujący, że od jakiegoś czasu ochroną takich budynków zajmuje się wybrana w przetargu agencja ochroniarska, a nawet w czasach kiedy zajmowało się tym jeszcze wojsko, wartownicy byli zwykle wyposażeni w starszy sprzęt.

Pokaz siły, czyli kto stanowi prawo

Jeszcze zanim dotarliśmy do ulicy Goworka, Marsz znów uznano za legalny. Tak przynajmniej sądziliśmy - przyszłość miała okazać się inna. Do pomnika Romana Dmowskiego doszliśmy śpiewając "Pierwszą Brygadę" - pieśń żołnierzy Piłsudskiego. Było to pewnie dla części maszerujących zaskoczenie (ja akurat sercem jestem "piłsudczykiem"), ale wszyscy uznali to za piękny gest jedności polskich środowisk patriotycznych. Pod pomnikiem znów odśpiewano Mazurka Dąbrowskiego (tym razem rac było dużo więcej - noc stała się jasna niczym dzień) i przystąpiono do przemówień, które miały zakończyć nasz marsz. Z tymi przemówieniami było zresztą trochę śmiechu, bo samochód-platforma, z którego miano wygłaszać te mowy trochę utknął wśród uczestników Marszu i ostatecznie zatrzymał się nie tam gdzie pierwotnie miał. W dodatku na miejscu była już część korwinowców z własnym nagłośnieniem, którzy kontynuowali swoje mowy czekając na samochód Młodzieży Wszechpolskiej. Nie zauważyli, że wóz już stanął i przez kilka minut obie wypowiedzi nakładały się.

W czasie tych wystąpień podziękowano wszystkim organizatorom i współorganizatorom Marszu, jak również wyrażono poparcie dla polskiej społeczności na Wileńszczyźnie, która codziennie musi walczyć o zachowanie swojej tożsamości - Polskości. Niestety, Marszowi nie dane było zakończyć się zgodnie z planem. Najpierw znów dostaliśmy informację o ataku policji na ludzi idących na końcu marszu - w Alejach Ujazdowskich. Następnie usłyszeliśmy głos z megafonu, który nakazywał "opuszczenie miejsca nielegalnego zgromadzenia" i "zaprzestanie działań nieleglanych". Oczywistym dla nas było, że skoro Marsz jest legalny to jedyne co możemy zrobić to wyśmiać te nakazy. Nie docierało do nas to, że przecież władza może z nami zrobić wszystko, a w policji (wywodzącej się przecież bezpośrednio ze zbrodniczej Milicji Obywatelskiej) nie zapomniane zostały lekcje roku 1970 i 1981. Przy drugim ostrzeżeniu dowiedzieliśmy się, że policja użyje broni palnej, a wokół zamigotały światła policyjnych "kogutów". W końcu z samochodu organizatorów nawołano do spokojnego rozejścia się i nie reagowania na zaczepki policji.

I tutaj leży pies pogrzebany: jak ponad 20-tysięczny tłum ma się rozejść, kiedy jest ściśnięty z trzech stron zastępami policji, a jedyną drogą ucieczki (tak to właściwie trzeba nazwać) jest ciemna i wąska Agrykola? Czemu policjanci, którzy najpierw kazali nam się rozejść, uniemożliwili wykonanie własnych poleceń blokując Aleje Ujazdowskie z obu stron placu Na Rozdrożu i Aleję Szucha? Czyżby władza liczyła na to, że przerażeni i zdezorientowani ludzie (a były tam przecież rodziny z małymi dziećmi!) zostaną w pobliżu pomnika Dmowskiego - ergo: zaczną stawiać aktywny opór służbom porządkowym? Czy o to chodziło, żeby wywołać kolejną burdę? Czy też może o to by niepokornych patriotów po prostu spałować, bo przecież większość zgromadzonych nie byłaby w stanie obronić się przed policyjnymi "gorylami". Ciekaw jestem jak Państwo (z tych, którzy w Marszu wzięli udział) się czuli w tych minutach, bo ja osobiście byłem przekonany, że będę świadkiem czegoś co dotychczas widziałem na archiwalnych filmach z lat 80. - rozlewu krwi dokonanego przez władzę na własnych obywatelach.

W tych minutach władza udowodniła, że Konstytucja i wszelkie zapisy naszego zawiłego, i częstokroć bezsensownego, prawa są dla niej niczym, a liczy się tylko to kto ma za sobą więcej pałek i broni palnej.

Po wszystkim pytania się mnożą

Około 17:48 opuściliśmy plac Na Rozdrożu. Dopiero wtedy zauważyliśmy stojący na wiadukcie zniszczony wóz transmisyjny TVN. Szybko stał się on swego rodzaju "atrakcją" - kompletnie nie pilnowany przez policję był chętnie fotografowany przez wracających do domów uczestników Marszu. Nikt jeszcze nie wiedział kiedy został on zniszczony. Wokół pojawiało się coraz więcej policjantów. Po drodze na plac Trzech Krzyży minęliśmy jednak jeden oddział policji, którego członkowie zdawali się nie wiedzieć, że niecałe 200 metrów dalej trwały przygotowania do bitwy. Stąd też nasze zdziwienie kiedy na samym placu znów spotkaliśmy się z blokadą przejścia. W dodatku kilka osób zostało tam aresztowanych.

Jakim zaskoczeniem było dla uczestników Marszu to co zobaczyli oni między godzinami 19, a 20 w telewizyjnych programach informacyjnych. TVN w swoich "Faktach" pokazywał jakąś trzecią wojnę światową, drugi Sajgon: gigantyczną bitwę na placu Konstytucji i buchający płomieniami samochód w Alejach Ujazdowskich. A poza tym porozbijane radiowozy i zniszczone chodniki w różnych częściach miasta. Nie mówiąc już o kompletnie fikcyjnej trasie Marszu (wg TVN Marsz przeszedł Koszykową). Po tym co zobaczyłem w największych telewizjach (a nie oszukujmy się - to one wykreują obraz Marszu w oczach zwykłego Kowalskiego) zacząłem mieć wątpliwości. Po pierwsze: czemu nic nie mówiono o lewackiej godzinie "W" - ataku na oficjalną defiladę? Dzisiaj już ten błąd naprawiono, ale wczoraj nikt o niczym nie wiedział. Po drugie: skąd wiadomo, że to środowiska prawicowe są odpowiedzialne za bitwę na placu Konstytucji i spalenie wozu TVN? Jeśli wierzyć relacjom "Rzeczpospolitej" wóż płonął o godzinie 17:17 - w tym czasie Marsz był już w pobliżu pomnika Dmowskiego (jeśli już tam go nie było). Byłem akurat blisko czoła pochodu i zaręczam, że żadnego pożaru nie widziałem. Z kolei dzisiaj TVP Info pokazywała swoje zdjęcia z placu Konstytucji (raptem trzy ujęcia) - pokazani tam ludzie to wszystko środowiska lewackie (głównie Antifa).

Wreszcie: jaka w tym wszystkim była rola wspomnianych "dziwnych policjantów" określonych mianem tajniaków? Kto mi udowodni, że to nie oni rozpoczęli "bitwę" na placu Konstytucji kiedy Marsz Niepodległości już dawno był w drodze (znów "RP": pierwsze wiadomości o demolce z 15:02)? Przecież już kilku blogerów potwierdziło, że wśród owych 14 rannych policjantów jest co najmniej jeden właściciel "munduru" w postaci kamizelki "POLICJA" schowanej do kieszeni. I czemu atakowali oni ludzi zdążających na Marsz w okolicach godziny 13-14?

Prawdopodobnie już nigdy nie uzyskamy odpowiedzi na te pytania. Chyba, że władza Donalda Tuska wypali się szybciej niż Mercedes TVN-u. 

Polecam cykl o nieprawidłowościach w MON.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka